„Co mam czynić, abym był zbawiony?”
Dz. Ap. 16:30
Reporter pewnego czasopisma zatrzymywał na ulicy przypadkowych ludzi,
pytając ich: „Jaką ma pan/pani szansę, żeby pójść do nieba?”. Jakaś kobieta
przyznała, że ona sama nie ma żadnej szansy, ale miała nadzieję, że jej
wierzący ojciec wstawi się za nią u Pana Boga. Taksówkarz rzekł, że ma
codziennie szansę dostać się do nieba: „Wystarczy, że ulegnę śmiertelnemu
wypadkowi, a już tam będę”. Pewien starszy pan pozwolił sobie na żart: „Moje
szanse są bardzo nikłe, bo nie umiem ani grać na harfie ani śpiewać. Takich jak
ja w niebie nie potrzebują”. Jego towarzyszka była już innego zdania: „ Mam
nadzieję, że po śmierci pójdę do nieba, bo jestem przecież ochrzczona i byłam w
komunii, chodzę regularnie do kościoła i daję na ofiarę”. Najkrótsza odpowiedź
brzmiała: „Jakoś to będzie”. Inny człowiek przytoczył zdanie pewnego cynika:
„Mnie jest tu dobrze na ziemi. Niebo zostawiam aniołom i szpakom”. Odpowiedzi
te są może i dowcipne, ale jednocześnie przerażające, bo w Biblii czytamy, że
„Bóg się nie da z siebie naśmiewać”. Potrzebne było trzęsienie ziemi, żeby
strażnik więzienny z przytoczonego powyżej fragmentu zawołał wreszcie: „Co mam
zrobić, abym był zbawiony?”. Jakiego wstrząsu muszą doznać ludzie, tacy, jak z
tej ulicy, aby poważnie podejść do zagadnienia wieczności? Czy nawet wtedy, gdy
zaczną szukać prawdy, usłyszą właściwą odpowiedź? Ap. Paweł i Sylas odrzekli
strażnikowi: „Uwierz w Pana Jezusa” (w. 31). Ilu ludzi pytając dzisiaj o drogę
do nieba usłyszy tak jednoznaczne słowa?
„Człowiek
nigdy nie powinien zatrzymywać dla siebie otrzymanej łaski. Jego obowiązkiem
jest przekazywanie światła tym, którzy siedzą w ciemności, wskazywanie drogi
błądzącym i ostrzeganie tych, którzy uparcie zbaczają z właściwej drogi.”
/W. Barclay/